był bajeczny.
Z bliską osobą, w nowe (dla mnie) tereny zjazdowe... przeżyłam przygodę życia. Jestem zauroczona Harrachovem, kulturą Czechów, życzliwością... Każda chwila była piękna a ogromne zmęczenie tylko chwilowe. Nie da się opisać tych przeżyć, począwszy od odebrania mnie z pociągu, do wsadzenia mnie w niego w drodze powrotnej.
Jestem przepełniona szczęściem.
A fotki zobaczcie u
Doro - mój aparat w komórce był zbyt kiepski i na zdjęciach wszystko jest rozmazane.
A w pociągu zaczęłam robić chustę z cieniutkiej niteczki, wczoraj wrzuciłam na druty poncho, serwetki czekają na blokowanie i zaczęty sweterek kffiatkowy. Muszę się więc szybko ogarnąć robótkowo i to wszystko Wam pokazać:)))
A na razie cieszę się (pliiis, nie bijcie) z powrotu zimy, bo może jeszcze w kolejny weekend uda się wyrwać na jakis stok na 2 godzinki. No i nadal mogę nosić mój zimowy zwykły sweter. :)))
Wiecie, uwielbiam, kiedy robótka staje się rzeczą, ubraniem. Gdy plączę nitki na drutach, w głowie mam już wizję gotowego wyrobu, ale muszę go skończyć, pochować nitki, uprać i wysuszyć... dopiero wtedy biorę do ręki ubranie, coś, co jest całością a nie poplątanymi nitkami. Niesamowite wrażenie, mówię Wam. Miętolę wtedy w rękach dzianinę, rzecz, którą mogłabym zdjąć z półki w sklepie (gdyby takowe tam były) i czasem nie mogę uwierzyć, że oto zrobiłam coś, w co mogę się ubrać. Też tak macie?