Bardzo dawno temu, gdy jeszcze nie miałam pojęcia, że są "włóczki" i włóczki, kupiłam sobie podłe akryle pod nazwą "Puchatka" i "Dalia".
Teraz, gdy leci do mnie urugwajskie merino, postanowiłam tę podłość zamienić w coś. Zaczęłam od projektu pod nazwą "czarna wdowa" ale jakoś mi nie szło i sprułam.
Pomyślałam sobie, że Puchatka gruba jest, to i szybko pójdzie robótka. Spodobało mi się liściaste poncho, więc na poprzednim spotkaniu szarotkowym zaczęłam je robić. Strasznie spodobało mi się robienie listków, nie mogłam się napatrzeć na kolejne etapy pracy:) Nie ma to jak samozachwyt:)
Jednak zmylona podpowiedzią na banderoli wzięłam zbyt mały rozmiar drutów i znów musiałam pruć, bo robótka była zbyt sztywna i się mocno falowała.
Potem już na 5 mm poleciało i oto mam:
Fotografowała mnie Justyna.ada.
I fotka tylko taka, bo w domu warunki oświetleniowe do fotografowania czerni są koszmarne.
Zużyłam na to 6 motków z kawałkiem. Jestem zadowolona, wygodnie się to nosi i dobrze się w nim czuję:) I nie zalega mi już reklamówka akrylu w szafie. :)
Jednak mimo, że to gruba nitka jest i szybko idzie, to jednak po pewnym czasie miałam dość i dla odskoczni zaczęłam robić szal z Luny. Kilka rządków grubej Puchatki i kilka rządków mgiełki leciało. Szal już ukończony, wkrótce się pochwalę:)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz