poniedziałek, 25 października 2010

Sabat

Co robią dziewiarki, gdy znudzi im się samodzielne drutowanie?

Spotykają się i razem drutują:)

Do tego rozmawiają na tematy włóczkowe i niewłóczkowe, pomagają sobie w zrozumieniu zawiłości wzoru i rozpracowują schematy:

Jest bardzo wesoło, bo niezmiennie jednym z najciekawszych punktów programu jest macanie i mizianie:)))
Włóczek oczywiście.

Takie spotkania odbywają się raz w miesiącu pod kryptonimem "szarotki" i nieregularnie w małej mieścinie podwarszawskiej pod kryptonimem "sabat".

Powyższe fotki są z jednego z sabatów. W tle widać akcesoria dziewiarskie, rozpoczęte robótki, wzory i kłębki.
No i jeszcze mroczny obiekt pożądania: zwijarka z parasolką. Zbliżenie parasolki:

Kto przewijał kilometry włóczek polegając na rękach kogoś z rodziny, tracąc cenne godziny czasu, ten umie docenić to ustrojstwo:)

A niedługo odbędzie się kolejny, wyjątkowy sabat:) Odwiedzi mnie pewna drutująca blogerka (więc to wyjątkowa okazja na spotkanie w większym gronie), autorka słynnego poncha z wielbłądów, która kiedyś namiętnie blogowała i przeszła w stan uśpienia, . Ostatnio jednak zmotywowana przez inna "tańcząca z drutami" otworzyła nowego bloga:)

Więc niech się jej dzieje!

piątek, 22 października 2010

Nie ma i nie będzie

Z listy rzeczy, które miałam opisać wypadają mitenki i calorimetry.

Mitenki zrobione, z bardzo kolorowej włoczki Magic Fine, ale nie zdążyłam zrobić zdjęć, a już sobie poszły ode mnie. Musicie mi zatem wierzyć na słowo, że wyszły bajecznie kolorowe i po prostu cudowne.

Magic Fine miała być przerobiona też na czapkę i szalik , ale w międzyczasie zmieniła mi się koncepcja i powstanie albo chusta albo ponczo, albo jakiś inny jeden większy twór.

Calorimetry zrobiłam z Shetlandu dla koleżanki, do ogrzewania chorych zatok. Nawet nie zdążyłam uprać robótki a już została zabrana. Reszta Shetlandu czeka również na większy projekt.

Ale na razie siedzę w temacie szali i chust i tak pewnie będzie przynajmniej do końca roku - z przerwami na jakąś czapkę czy szalik pewnie.

środa, 20 października 2010

Przygody z farbowaniem

"Mamo, to z włoczki też da się zupę ugotować?" - zapytał mnie Smyk, gdy zajrzał do kuchni i zobaczył moczący się jedwab w garnku.

Zauroczona bajecznymi kolorami ręcznie farbowanych przez dziewiarki włóczek postanowiłam sama spróbować. Trochę poczytałam, pooglądałam, nieocenionym źródłem wiedzy okazała się Fanaberia, do której skierowała mnie Pimposhka (serdecznie dziękuję).

Gdy już zamówione barwniki (kupione na allegro barwniki do wełny "Kakadu") do mnie dotarły i znalazłam chwilę czasu, przewinęłam jedwab na motek:

i nastawiłam w wodzie z octem do moczenia. Moczyć się miał przez noc, wyszło trochę dłużej.

Potem rozrobiłam w gorącej wodzie barwnik bordo w stężeniu trochę mniejszym niż podane na opakowaniu, gdy ostygł, przełożyłam do niego jedwab. Pobełtałam go w tej farbie dość długo i zostawiłam, żeby sobie postał. Potem rozrobiłam mocne stężenie niebieskiego i rozlałam po brzegach garnka.

Zgodnie z zaleceniami Fanaberii podgrzałam trochę garnek - za termometr robił mój własny palec - jedwabiu nie wolno gotować powyżej 60 stopni.

Myślałam, że farba zostanie wchłonięta i w garnku zostanie czysta woda - bo tak to opisywały farbujące blogerki. Jednak okazało się, że nic z tego - woda była kolorowa.

Gdy kolorowa zupa całkiem wystygła zaczęło się płukanie. Na razie byłam zadowolona z kolorów, jakie się ujawniły, choć niebieski stał się granatowy zamiast przejść w fiolet. No cóż... miałam wypłukać jedwab do czystej wody. Nie wypłukałam. Po 30 wodach i ponad 2 godzinach płukania przestałam liczyć i dałam sobie spokój.

Kolor bordo stał się różowym, niebieski nie przeszedł w fiolet. Motek sechł strasznie długo, do tego splątał się niemiłosiernie.

W kłębek zwijałam go kilka dni z pomocą męża, przekładaniom nitki nie było końca. Do tego jedwab jakby zmienił strukturę. W głowie mam zakodowane, że jedwab jest ciężki, ten był taką jedwabną surówką jakby, ale po farbowaniu i suszeni stał się lekki jak puch o konsystencji papierowego sznurka, taki dziwny. Może za długo moczyłam go w wodzie z octem i za bardzo "skruszał?"

Kłębek jest do przewinięcia i przefarbowania, majtkowy róż nie jest moim ulubionym kolorem. Teraz chyba rozrobię mocniejszy i słabszy fiolet.

Jedwab się nie rozpadł, kolory jakieś się złapały, no i to fajna zabawa. Na pewno nie jest to koniec mojej przygody z farbowaniem.:)

piątek, 15 października 2010

Blue Ocean

No to po kolei odhaczamy z listy.

Chusta z mojego ulubionego merino z Urugwaju, po prostu kocham tę miękkość, gdy sunie po palcach podczas robienia.

Chusta zrobiona jest na drutach 3,5mm, z motka 100g został niewielki kłębuszek, jakieś 8g może. Kolor taki dżinsowy jest, nazywa się Navy Blue. Mam jeszcze jeden motek, więc kiedyś pewnie powstanie kolejna taka chusta, ale innym wzorem.

Wzór wybrany był przez tę Panią na zdjęciu, bo to chusta dla niej:)

Mam go już szczerze dość, bo bazuje na Ocean Waves, którego mam po dziurki w nosie, ileż można robić jednym wzorem!

Ta wariacja wzoru nazywa się Seas Shawl i można ją za darmo ściągnąć z Ravelry.

Chusta wyszła mięciutka, lekka i ciepła, i właścicielka chyba ją lubi;)





czwartek, 7 października 2010

Zapraszam do Zagrody


Zagroda to wyjątkowe miejsce, stworzone przez Martę - miłośniczkę dziergania i pięknych, wyjątkowych włóczek.

Na swoim blogu opisywała swoje początki farbowania naturalnych wełen, chwaliła się przepięknymi pracami...

W końcu spełniło się jej marzenie - założyła sklepik z włóczkami - a dzięki niej marzenia drutowych maniaczek też mogą się spełnić.

W Zagrodzie można kupić ręcznie farbowane mięciutki motki w bajecznych kolorach: jedwab, alpakę, BFL i wiele innych, które nie były do tej pory dostępne w Polsce.

Bardzo się cieszę, że są dziewczyny z pasją, które nie boją się spełniać swoich marzeń, podziwiam je i trzymam za nie kciuki.

I trochę w duchu zazdroszczę:)

Powodzenia, Marto!

wtorek, 5 października 2010

Cairo Night

Nic nowego, niestety, ale to dlatego, że nie tylko ja kocham ten wzór:)

Ocean Waves tym razem w wersji czarnej "Noc Kairu":)

I dane techniczne:

2,5 motka czarnego Kid Mohairu

druty: 4mm

wymiary: 50x200 cm

Zdjęcia niestety kiepskie, każdy, kto fotografował czerń w sztucznym świetle, wie dlaczego.




poniedziałek, 4 października 2010

Kid Mohair - Adriafil

Dwa kolejne projekty skończone, jeden nawet obfotografowany, ale nie mam kiedy wrzucić zdjęć.

W międzyczasie opowiem o włóczce delikatnej jak puch.

fotka z www.zamotane.pl

O Kid Mohairze Adriafilu słyszałam wiele dobrego, ale odstraszała mnie cena. Można było przecież kupić inną tego typu włóczkę za połowę (lub nawet więcej) mniej.

Przyszło mi jednak zrobić dla kogoś wyjątkowy szal, i zdecydowałam, że sprawdzę, co to za cudo.

Cudo ma parametry:

Skład: 80% moher kozi, 20% nylon,

Długość: 230m/25g

Zaskoczyła mnie wielkość motka, myślałam, że one są malutkie, jak Fonseca Yarn Art. Potem zaskoczyła mnie miękkość.

Macałam już rożne moherowe włóczki, ale czegoś tak delikatnego jeszcze nie miałam w ręku.

Nitka okazała się też cieńsza niż inne, to najcieńsza nitka z jakiej przyszło mi robić.

Po drucie metalowym sunęła jak torpeda, okazały się zbyt śliskie. Musiałam więc zmienić na drewniane i wtedy już było ok.

Zalecane są druty 3 mm, ale ja robię dość ścisło - wzięłam 4mm - były idealne. Włoczka okazała się bardzo wydajna, myślałam, że na szal zużyję 4 motki - zużyłam zaledwie 2,5.

Gdy skończyłam szal i się nim otuliłam, mogłam się organoleptycznie przekonać, że nic a nic nie gryzie, nawet na nagie ciało - w motku nie wyczuje się tego tak dobrze.

Jestem w tym Kid Mohairze zakochana. Nie chcę żadnego innego. :)


Edit: W porównaniu do Kid Mohairu Yarn Art, ten drugi się nie umywa. YA trochę mnie gryzie, nie jest tak delikatny i szlachetny. Adriafil jest po prostu klasą samą w sobie. Poczciwa Luna też przegrywa niestety.