Na ostatnim spotkaniu szarotkowym rozwinął się temat dziergania w miejscach publicznych i środkach komunikacji miejskiej. Dziewczyny mówiły, że trudno, bo tłok, bo jednak trochę stresu jest...
Postanowiłam to sprawdzić, w końcu spędzam w autobusach i tramwajach ze 3 godziny dziennie. Nieszczęściem, że w kawałkach - mam wiele przesiadek, ale ostatni odcinek ma pół godzinki, więc postanowiłam go wykorzystać do eksperymentu. Wzięłam ze sobą robótkę i na początkowym przystanku rozsiadłam się z drutami w ręku.
Na początku byłam lekko zestresowana, ale po chwili całkowicie się wyłączyłam i skupiłam tylko na przerabianiu oczek.
Reakcje pasażerów były różne - niektórzy zerkali z zaciekawieniem, jakieś dwie małoletnie lasie co chwila parskały śmiechem i zezowały wymownie, pisząc do siebie smsy (a siedziały obok siebie), zaś pan, który usiał obok mnie, otwarcie przyglądał się z zainteresowaniem.
A ja po kilku chwilach zupełnie pozbyłam się stresu i miałam w nosie, co kto sobie myśli.
Stwierdzam, że dzierganie w autobusie to świetny sposób na niemarnowanie czasu i wyłączenie się z rzeczywistości - równie dobry jak słuchawki z muzyką w uszach.
Byle tylko cieplej się zrobiło, bo trochę palce marzną.
:)
A ja mam czapkę nową do pokazania, ale to już po powrocie ze szpitala. I mam nadzieję w szpitalu zrobić sobie śliczne skarpetki na drutach:)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz