czwartek, 25 marca 2010

Skarpetkowe story

Ja chyba mam problem ze zrobieniem czegoś dla siebie.

Jak dla kogoś - to i wena jest i robótka jakoś idzie, a jak dla mnie to jak po grudzie.

Skarpetkę ze Sportivo jedną zrobiłam w szpitalu. Fajna była, ale jakoś za mocno naciągnięta mi się wydawała i za krótka. Drugą robiłam w domu już właściwie, nie zakończyłam jej, bo chcę wyrobić włóczkę do końca. Sprułam skarpetkę szpitalną i zaczęłam robić ją od nowa. Druty 2,5 mm to masochizm, jeszcze robiłam ściśle. Czasożerne to strasznie, kto by pomyślał, że głupie skarpetki takie wymogi mają.

Jak już obie skarpetki miałam mniej więcej równej dlugości, to z pozostałej włóczki zwinęłam dwa takie same kłębuszki, no i jadę teraz wzwyż. Myślałam, że skarpetka już kolan sięga, poddałam się wczoraj i zakończyłam ją. Trudno, najwyżej te maciupkie kłębuszki, które jednak liczą sobie niezliczona ilość metrów tej cienizny, będą sobie leżeć a może zrobię z nich balerinki jak się już odgniewam na włóczkę.

Bo się gniewam, że ona taka nieskończona jest. A włóczek w domu miało mi ubywać a nijak nie chce.

Po przymierzeniu okazało się, że skarpetka wcale tak wysoka nie jest i spokojnie mogę zrobić jeszcze z 10 cm wzwyż. Na szczęście nie odcięłam nitki, więc spruję brzeg i dorobię. A potem w pocie czoła, mozolnie będę dorabiać drugą.

Kurczę, już ponczo bym dawno zrobiła w tym czasie.

Ale mam już tej włóczki serdecznie dość.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz