Fotek nie będzie, bo nie zdążyłam zrzucić.
Ale napiszę, że było fantastycznie.
Naprawdę na tych spotkaniach atmosfera jest niesamowita - tyle osób dziergających, motki, włóczki, wzorki, bluzki, kłębki... ładują baterie na długo.
Wróciłam bogatsza o nowe moteczki, miękkie i milutkie, pomacałam sobie różniaste włóczki, zobaczyłam, że warto czekać na fioletową Padisah - może się wreszcie gdzieś w necie objawi - bo w robocie wygląda cudnie, i że Magic YarnArtu nie kupię, bo jednak pogryza. I że Himalaya Kasmir jest milutka choć grubsza niż Luna i niesamowicie przytulaśna.
Fotki wrzucę kiedy indziej. A dziś zabieram druty i jadę z sykiem do szpitala na planowy zabieg decyborgizacji (czytaj: wyjmowania drutów ze złamanej dawno temu ręki). Więc naładowane baterie bardzo mi się przydadzą:)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz