Smutno mi dziś. W sklepach pojawiło się tyle nowych włóczek, akurat tych, na które czekałam i bardzo proszą mnie o zabranie ich do domu. A ja nie mam za co ich kupić.
Tylko jedną mi się udało z wysupłanych zaskórniaków, moją nie-do-dostania śliwkowo-zieloną Padisah.
Nie mogę narzekać, zdecydowanie nie mogę, sezon Bożonarodzeniowy obrodził bowiem w prezenty gotówkowe, które zaraz zamieniły się w prezenty włóczkowe:)
Do tego mój kochany mąż chyba zaakceptował w pełni moje szaleństwo. Wnioskuję tak, bo:
*
zgodził się zarejestrować na ebayu i użycza mi własnej karty kredytowej do zakupów,
*
sam wyszukuje fajne sklepy z włóczkami i informuje mnie o promocjach, przecenach i nowościach,
*
prawie nie mrugnął okiem, kiedy postawiłam domowy budżet na skraju zapaści kupując nie-do-dostania Padisah,
*
zainstalował w samochodzie specjalnie dla mnie światełko, żebym w czasie wieczorno-nocnych podróży po Polsce mogła spokojnie dziergać,
*
czasem nawet wyraża uznanie dla jakiejś ładnej włóczki albo ogląda moje prace.
Cud jakiś Bożonarodzeniowy:)
A jak tylko dotrą do mnie włóczkowe paczki i paczuszki, to się oczywiście pochwalę:) A jednego wyjątkowego prezenta przyniosę na niedzielne spotkanie szarotkowe, by dać pomacać innym włóczkowym maniaczkom:)
I tylko żal, że tych proszących włóczek nie mogę kupić, choć ich kolorki wołają do mnie i w głowie już widzę siebie w sweterkach z nich zrobionych.
Nienasycona jestem, ot co.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz