Już wszystkie dziewczyny opisały niedzielne spotkanie a ja w proszku.
Wszystko przez kosmiczne zmiany w pracy, nowego szefa, nowe obowiązki i nowe godziny pracy. A wieczorem padam z nóg i jestem przeszczęśliwa, że zupy z poprzedniego dnia wystarczy na kolejny obiad i nie muszę gotować moim kochanym głodomorom:)
Skutkuje to też tym, że biorę druty do ręki i zasypiam z nimi zrobiwszy jedynie 2 rządki. Czapka więc dzierga się niemiłosiernie długo.
No ale do rzeczy.
W Szarotkowie było jak zwykle cudnie i przemiło. Gospodyni częstowała pyszną herbatką, kawą i moja ulubioną wodą z cytrynką, było także pysznościowe ciacho i słodycze różnej maści.
Dziewczyny przyniosły różne czapki:
A ja pozowałam na przykład w takiej kapuścianej:)
Twarzy nie pokażę, wstydzę się:p
Był też prawdziwy urodzaj na melanżowe kominy.
W ogóle melanżowe włóczki zachwycały swoimi kolorami, było coś z Magic,
coś z Padisah:) Tu w kominie z Padisah pozuje Seremity:
A tu do mitenek pozuję ja, choć nie moje one.
Ale kolor fajowy, znów zachorowałam i muszę mieć. :)
A tu cudnej urody chusta, która zachwyca lekkością.
Chyba się skuszę na tę włóczkę i ten wzór, może tylko kolorek inny.
Można też było posłuchać o różnych włóczkach i je sobie pomacać.
Ja namiętnie macałam Finę w jedynym jaki lubię kolorze brązu i doszukiwałam się w niej gryzienia. Nie znalazłam! Kolejna do kupienia kiedyśtam.
No i dziewczyny oczywiście dziergały i dziergały i haftowały.
A ja w końcu nauczyłam się (tzn. moja mentorka mnie nauczyła) ściegu patentowego! Wykorzystam go przy robieniu czapki, jak tylko rozgryzę sposób robienia tego na okrągło. Bo nauczyłam się i stosuję słynny Magic Loop:)
Nie chciało się iść do domu w tę śnieżycę poprzez zaspy.
Kolejne spotkanie w lutym, ale mnie nie będzie. Dopiero w marcu zawitam do Szarotkowa.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz