poniedziałek, 19 września 2011

Pan Miś

O tę maskotkę mój synek jęczał, odkąd sto lat temu przyniosłam do domu włóczkę. Kolor od czapy, żeby cokolwiek zrobić, za to miękkość niebywała. Jak chmurka, jak puch, młody od razu zażyczył sobie maskotkę.
Maskotkę zrobiłam gdzieś w styczniu, zupełnie bez wzoru. Zaczęłam niby od nogi, ale wyszła mi z tego głowa. :)))
Maskotka jak to maskotka, idealna być nie może i za to jest najbardziej kochana.
Ponieważ jest w ciągłym użyciu i mój synek mimo swoich 9,5 lat nie wstydzi się swojej miłości do Pana Misia, to ten jeździ z nim wszędzie, jest ściskany, przytulany i ślady owej miłości na nim już widać.
W końcu jednak udało mi się go wyrwać i zrobić naprędce kilka fotek:)



Pan Miś ma nierówne oczka, krzywy uśmiech, za długą szyję i wypięty tyłek, no ale w końcu na czymś siedzieć trzeba, prawda?

Włóczka jakaś noname, więc nie uwzględnię jej w opisach. W dotyku - bajka, za to robiła się koszmarnie, bo wśród farfocli, które zawiera i które dają tę puchatość, trudno było zobaczyć oczka. Zostawiłam jej sobie jeszcze motek, na ewentualne naprawy i reanimacje Pana Misia. :)))

4 komentarze:

  1. no gdybyś nie napisała, że to rękodzielo pomyslałabym że kupiony:)

    OdpowiedzUsuń
  2. Violet - Twój synek jest świetnym facetem! Tylko zazdrościć. A miś słodki i jedyny!

    OdpowiedzUsuń
  3. Miś rewelacyjny, trudno się dziwić dziecku, że nie chce skarbu wypuszczać z rąk.

    OdpowiedzUsuń
  4. Mis słodziak - nie dziwię się, że jest taki ukochany - w końcu od Mamusi :-)

    OdpowiedzUsuń