Każda kobieta wie, że na chandrę najlepsze są zakupy.
A na megachandrę zimnojesienną najlepsze są zakupy włóczkowe.
Odkryłam nową pasmanterię, całkiem niedaleko mojej pracy - na pl. Hallera. Bardzo miła pani, znająca się, niezrażona moim marudzeniem. Włóczki z górnej półki - Rozetti, Gedifra, Schachenmayr. Mogłam sobie pomacać, podotykać, porozmawiać, powybrzydzać (no bo musi być miękkie, niegryzące, niemechacące, ciepłe i w ogóle sama nie wiem czego chcę).
No i kupiłam. Najmilszą na świecie First Class, która jest tak miękka, że można z niej robić pidżamki. Prawdopodobnie zrobię z niej TO, choć nie jestem do końca przekonana. Bo może jednak jak w oryginale kremową kupię na to.
I jeszcze zobaczyłam z Rozetti taśmową srebrno-czarno-szarą, na kreację wieczorową - jakiś top sylwestrowy może.
Muszę rozejrzeć się za wzorem.
Więc tak oto poprawiłam sobie humor i zrobiłam prezent imieninowy:)
Martwię sie tylko o zdrowie, bo po wczorajszym kilkugodzinnym dzierganiu (zarwałam nockę, żeby skończyć czapkę) straciłam czucie w jednym palcu prawej ręki, do teraz jest niewielka poprawa.:( Kręgosłup chyba nie polubił mojego nowego hobby.:(
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz