Przy tej pracy jak dotąd najbardziej się męczyłam.
Przepisu na to cudo nie znalazłam nigdzie, wiec kombinowałam z głowy.
Zaczęłam od 180 oczek i potem próbowałam zrobić z tego koło, przy jednoczesnym zachowaniu wzoru warkoczy - musiał przecież pasować do czapki. Skończyłam na 78 oczkach, przy czym z drutów 4 mm przeszłam na 3,5.
Bałam się, że głowa synka się nie zmieści - wiec mierzyłam. Na drutach żyłkowych 4mm mieściła się, na 3,5 już nie. W desperacji wyjęłam więc druty i zmierzyłam na żywca, przy okazji spruło się parę oczek, ale wiedziałam, że głowa wejdzie i na szyi będzie ok.
Chciałam też, by był wywijany, a wiadomo, że warkocze na lewej stronie wyglądają źle. Musiałam więc robić jakby lewą stronę i przekombinować, jak te warkocze od lewej ugryźć.
A na koniec po zakończeniu okazało się, że mimo starań zbyt ciasno zakończyłam brzeg i Smyk zamiast szyjogrzeja ma oryginalny kapelusz. Więc prucie jeszcze raz i zakańczanie na totalnie luźno.
Oto efekt:
Teraz przez głowę przechodzi, nie jest za wysoki (Smyk takich nie lubi), nie dusi i nie jest za luźny. :)
A ja nadal kaszlę, głos mam jak skrzypiące drzwi i siedzę w domu na zwolnieniu. A włóczki znów zostało i nie mam pomysłu, co dalej z niej robić. :(
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz